Byłam na to przygotowana. Dopuszczałam do siebie tego typu
myśli, jednak gdzieś głęboko we mnie czaił się mały promyczek nadziei. Nadziei
na lepsze jutro. Promyczek miał rozświetlić mrok, który z roku na rok, z
miesiąca na miesiąc, z dnia na dzień, z godziny na godzinę powiększał się,
zaciskał swe kajdany wokół naszych misternych ciał. Czerń pochłaniała Nas nawet z minuty na minutę , a my nie mogliśmy
się jej przeciwstawić. Jednak nie była to pastelowa szarość zmierzchu, nie
miękka czerń księżycowej nocy. Nas otaczała smolista czerń, z którą powoli
zaczęliśmy się zlewać. Byliśmy jak szamoczące się ptaki w szklanych klatkach,
niezdolne do wytargnięcia się oprawcy.